Kto oglądał poprzedni film z serii, ten nie będzie zaskoczony faktem, że James porzucił służbę i przeszedł na emeryturę. To już nie jest bohater do jakiego byliśmy przyzwyczajeni. Na prośbę swojej partnerki o przyśpieszenie, przemierzając przepiękne rejony Apulii, odpowiada, że już nie muszą się śpieszyć. To gość, który jeszcze do końca nie wie jak, ale widać, że bardzo chce ułożyć sobie życie na nowo. Oczywiście ta idylla nie trwa długo i na ekranie szybko przypominamy sobie z kim jest postać odgrywana przez Daniela Craiga. Nie dzieje się to jednak przy skoku z mostu w Gravinie, pokonaniu pierwszego przeciwnika, czy szaleńczym przejeździe Triumphem przez uliczki (a raczej schody) Matery. Ten moment przychodzi dopiero chwilę później, gdy podjeżdża pod hotel, zeskakuje z motocykla porzucając go przed wejściem, a następnie nieprawdopodobnie pewnym, pełnym gracji i stylu krokiem wchodzi na teren hotelu. To Bond, James Bond. I mimo, że w „Nie czas umierać” bardzo zmienia swoje oblicze, to jest tu jeszcze kilka innych tego typu scen, w których będzie Wam o tym przypominał.
