Wczoraj wieczorem w Kinie Iluzjon odbył się seans „Skyfall”, do którego miałem przyjemność wygłosić prelekcję.
Film z wystąpienia:



Tekst prelekcji:
Witam Państwa na ostatnim seansie WAKACJI Z BONDEM. Nazywam się Przemek Bartnik i od kilkunastu lat prowadzę serwis jamesbond.com.pl. Niesamowicie cieszę się, że na każdym filmie była wypełniona prawie pełna sala. To pokazuje, że mimo tego, że znamy te filmy doskonale, to nadal sprawiają nam wielką frajdę. No właśnie – przy tej okazji chciałbym jeszcze spróbować delikatnie chociaż poruszyć temat SKĄD TEN FENOMEN BONDA? Teoretycznie odpowiedź jest prosta.
Zwykło się przyjmować, że przepis na idealny film o Bondzie, tzw. idealny Koktajl Bondowski wypracowywany został przez pierwsze 3 filmy (DrNO, Pozdrowienia z Rosji i Goldfinger, przy którym ustanowiono finalną recepturę, która działa do dziś.
Ta receptura to:
- Wiadomo: sam JAMES, który jest tu oczywiście najważniejszy. Przystojny, charyzmatyczny bohater, twardy, kiedy trzeba bezwzględny, ale przy tym przede wszystkim dający się lubić czy nawet podziwiać
i inne POWTARZALNE składniki typu
- zawiązanie akcji,
- znani i charakterystyczni pomocnicy tacy jak M, Monepenny, Q
- Arcywróg i jego tzw. Henchman (czyli główny pomocnik)
- Tzw. sacraficial lamb – baranek ofiarny. Lubiana postać, pomocnik Bonda, który zazwyczaj ginie
- Piękne Kobiety,
- Podróże,
- Niesamowite lokacje,
- wszystko okraszone lekkim humorem
- Finałowa potyczka i bardzo ważne hasło na koniec filmu „James Bond powróci”
I tak w każdym kolejnym odcinku. Po części to właśnie ta powtarzalność przyczynia się trochę do sukcesu Bonda. Wiemy mniej więcej czego możemy się spodziewać, znamy schemat i oglądając w pewien sposób odbieramy to jako bezpieczną rozrywkę.
Nie nudzi się to nam dlatego, że ta powtarzalność jest co chwilę urozmaicana jakimiś zmiennymi wątkami pobocznymi i przede wszystkim historiami, które non stop dostosowywane są do czasów, w których są wyświetlane.
Myślę, że to jest taka bazowa i bezpieczna odpowiedź na pytanie dlaczego Bond jest taki i dlaczego go tak lubimy.
Ale moim zdaniem nie tylko ta powtarzalność jest przyczyną długowieczności serii Bondowej.
Jakość składników, proporcje i odpowiedni smak, czy STYL tego koktajlu ma kolosalne znaczenie. A W filmach o Bondzie składniki zazwyczaj stoją na BARDZO WYSOKIM POZIOMIE. Przejawia się to dbałością o szczegóły w postaci fantastycznych scenografii, kostiumów , ciekawego doboru lokacji, ARCYdobrych ścieżek dźwiękowych (John Barry czy Davida Arnolda) i oczywiście Piosenki Bondowskiej, która stała się NIE mniejszym fenomenem niż same filmy. Każdy je zna i lubi.
To co jeszcze jest kluczowe to różnego rodzaju ekskluzywne i piękne rzeczy, które chcielibyśmy mieć, i które przenoszą się na sam Product Placement. Ale bardzo niesprawiedliwe jest powiedzieć, że służy on tylko do finansowania filmu – ponieważ to tak naprawdę też jeden z elemenów koktajlu. Świadomość, że te rzeczy są – i że gdybyśmy mieli mnóstwo pieniędzy to moglibyśmy je kupić też potrafi zrobić swoje.
To co jest jeszcze moim zdaniem super ważne i po części jest również pochodną product placementu, a wydaje mi się, że często zostaje pominięte przy odpowiedzi na pytanie dlaczego Bond jest takim sukcesem, to wszystko to, co stoi poza produkcją. Mam na myśli MERCH, czyli MODELE przeróżnych samochodów czy innych wehikułów, Zabawki, Książki, opracowania, masa pięknych ALBUMÓW, gier, i tak dalej i tak dalej. Ta lista nie ma końca, jest nieustannie poszerzana o kolejne rzeczy i praktycznie wszystko chcesz mieć na półkach 😀 oczywiście to tyczy się głownie takich świrów jak ja czy ale to też ważne w kontekście utrzymania zainteresowania wśród fanów.
Tym przydługim wstępem dochodzimy do filmu, który miał swoją premierę w 2012 roku, czyli dokładnie w 50-lecie istnienia serii. Miałem w tedy przyjemność być na premierze filmu w Londyńskim kinie Odeon Leicester Square. Na mieście nie dało się NIE spojrzeć w żadną stronę bez zauważenia promocji filmu. Bond był wszędzie. Na billboardach, na przystankach, na pociągach, na metrze, na autobusach, w witrynach sklepowych. Absolutny szał. No ale wiadomo – bohater narodowy – feta musiała być konkretna. Największe wrażenie zrobiła jednak na mnie widownia i sposób oglądania filmu, który ewidentnie wpłynął na mój odbiór. To nie była oficjalna premiera – ta odbywała się po raz pierwszy w Royal Albert Hall. Odeon na Leicester Squere był jednak kinem, w którym oficjalne premiery Bondów odbywały się przez poprzednie 50 lat, dlatego bardzo chciałem obejrzeć film właśnie tam. Część osób przyszła w smokingach. Oczywiście sala była pełna. To co mnie niesamowicie urzekło to oklaski podczas seansu, wstawanie z foteli i wiwatowanie. Przy scenie, w której James zaprowadza M do garażu w celu przesiadki do ASTONA DB5, miałem wrażenie, że kino eksploduje. Absolutny szał i coś niezapomnianego. Oglądanie filmu w skupieniu ma swoje plusy, ale pozwolenie się ponieść emocjom obecnym na sali i tak żywe, wspólne przeżywanie seansu to coś naprawdę wyjątkowego.
No dobrze – Nie byłbym sobą gdybym nie przeprowadził mini ankiety. To chyba najczęstsze pytanie w kontekście ery Daniela Craiga. Casino Royale czy SKYFALL?
Dla mnie – „SKYFALL” to ścisły top serii, który przebija w filmach Craiga nawet „Casino Royale”, które zdecydowanie ma lepszy scenariusz. Uwielbiam pierwszy film serii z Craigiem, ale do SKYFALL wracam jednak o wiele częściej.
Pomijając już opinie na temat samych filmów, warto przyjrzeć się metamorfozie jaką przechodzi Bond Craiga przez wszystkie części. Od nieokrzesanego, początkującego szpiega w Casino, przez żądnego zemsty twardziela w Quantum, do powoli odnajdującego swoje prawdziwe Ja w SKYFALL. W ostatniej scenie filmu zarówno James jak i widz wiedzą, że to już pełnokrwisty agent 007. Do koncówki pozwolę sobie nawiązać jeszcze za chwilę.
Powrót do klasycznych motywów miał też swoje uzasadnienie. Casino i Quantum były bezpośrednio połączonymi ze sobą historiami co dla serii było pewną nowością. O ile CR broni się doskonale jako origin story, o tyle Quantum jako osobny film wypada już dość kiepsko ( choć oczywiście ma też swoich fanów). Wpływ serii o Bournie był tu jednak już zbyt duży i gdzieś zatracił się Bondowski klimat. Skyfall zaplanowany był jako osobny film i niełącząca się z poprzednimi filmami historia. Widzowie tęsknili za klasycznym Bondem, gadżetami i STYLEM, a ten film w swoim wydźwięku nie dość że im to dawał, to jeszcze był obietnicą zapowiadającą powrót do korzeni w następnych filmach. Niestety / przynajmniej dla mnie / w Spectre postanowiono to poprawić… Nie tylko wplątali Bonda w rodzinne konotacje z Blofeldem ale jeszcze na siłę starano nam się wmówić, że Silva grany fantastycznie przez Javiera Bardema również działał pod skrzydłami tej złowrogiej organizacji…
Pozostańmy jednak przy SKYFALL.
Film miał niesamowitą promocję na 50-lecie o czym już mówiłem. Ale poza reklamami, albumami i gadżetami, nie można nie wspomnieć o jeszcze jednym fakcie. Kilka miesięcy wcześniej James Bond otwierał nawet Olimpiadę, podczas której asystował Królowej Elżbiecie w skoku na spadochronie. Ten, krótki film wyreżyserowany przez Danny’ego Boyla zdecydowanie przyczynił się również do podbicia HYPEu przed premierą.
Reżyserem nowego filmu został Sam Mendes. Zachęcił go do tego Daniel Craig. Panowie pracowali razem przy „Drodze do zatracenia”. W zasadzie można uznać, że to bardzo nietypowy wybór jak na Bonda. Ale sam film też miał być trochę inny od reszty. Akcja owszem, ale również sporo melancholii, refleksji i klimatu, który mógł oddać chyba tylko on.
Mendes z kolei ściągnął do pracy nad zdjęciami Rogera Deakinsa, z którym współpracował już przy kilku wcześniejszych filmach. To co zrobił Deakins w SKYFALL zapisało się w historii kinematografii na zawsze. Zdjęcia w tym filmie są po prostu obłędne… potyczka w Shanghaiu na tle neonów i wystrzałów karabinu, sceny w Makau, czy te końcowe na tle płonącego domu. Z resztą… absolutnie wszystkie kadry w tym filmie powalają na kolana. Deakinsa nagrodzono wtedy kolejną, 10 już nominacją do Oscara. Nagrodę otrzymał jednak dopiero 5 lat później przy okazji kontynuacji Blade Runnera. Skandal… 🙂 W tej chwili, gość ma na koncie bodaj 16 nominacji do Oskara i dwie wygrane statuetki. Łłącznie natomiast otrzymał 62 prestiżowe nagrody i 72 nominacji. Coś nieprawdopodobnego.
Muzyka trafiła również pod skrzydła stałego współpracownika reżysera – czyli do Thomasa Newmana. Powszechnie mówi się, że to jedna ze słabszych ścieżek Bondowych. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Moim zdaniem idealnie ilustruje ton filmu. A, że to odrobinę inny Bond niż wszystkie inne – pasuje jeszcze lepiej.
Wszyscy Ci artyści to znani i nagradzani twórcy. Nie inaczej jest w przypadku scenografii czy scenariusza. Seria Bondowa do tego czasi nie doświadczała takich sław wśród twórców. A od tego momentu stało się to regułą.
Co można powiedzieć o piosence ADELE? Myślę, że po Tinie Turner i Shirley Bassey – Skyfall to numer, który rozbrzmiewał i rozbrzmiewa nadal w rozgłośniach radiowych z częstotliwością tak wielką, że aż można było się nim znudzić. Zarówno sam utwór jak i głos Adele to wręcz definicja typowej, Bondowskiej piosenki. W kontekście 50-lecia serii – doskonały wybór.
Kilka ciekawostek, na które warto zwrócić uwagę podczas seansu:
Chyba najciekawszą sprawą jest wyspa, na której poznajemy przeciwnika Bonda. Ta wyspa istnieje naprawdę. Jej nazwa to Hashima i jest położona ok 15km od portu w NAGASAKI. Pod koniec 19 wieku zaczęło się tam wydobycie węgla kamiennego a w 1916 roku wybudowano tam pierwszy duży siedmiopiętrowy blok dlagórników i ich rodzin. Tak w ogóle to zaczęły tam powstawać jedne z pierwszych żelbetowych budynków mieszkalnych w Japonii. Mimo zrzucenia bomby atomowej na Nagasaki, wyspa przetrwała i nie uległa zniszczeniu, ponieważ znajdowała się daleko od miejsca eksplozji. W 1959 roku wyspa miała ponad 5000 mieszkańców. W styczniu 1974 roku. ogłoszono zamknięcie kopalni i od tego czasu w ciągu zaledwie trzech miesięcy, wszyscy mieszkańcy opuścili Hashimę zabierając ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy i od tego momentu pozostaje niezamieszkana. Obecnie większość budynków na wyspie jest w stanie krytycznym albo grozi zawaleniem. Przez wiele lat wstęp na wyspę był całkowicie zakazany ale w 2009 r część wyspy została otwarta dla zwiedzających.Jeśli nie chce Wam się jednak szukać sposobów na dostanie się tam to warto dodać, że wyspę można zwiedzić wirtualnie dzięki Google Street View. Co jeszcze ciekawe – ekipa filmowa nigdy tam nie była. Całość scenografii została wybudowana w studiach Pinewood.
Inną ciekawostka to obraz „Kobieta z Wachlarzem”, który zobaczycie w scenie w Szanghaju. Namalował go Amedeo Modigliani a przedstawia Lunię Czechowską, z pochodzenia Polkę, która była przyjaciółką malarza. Popierwsze ten obraz został faktycznie skradziony na dwa lata przed premierą filmu z Muzeum Sztuki Współczesnej w Paryżu. Złoczyńcy z Bondów lubią takie nawiązywanie do realnych wydarzeń. U Dr. No była podobna sytuacja z obrazem Portret księcia Wellingtona. Warto też zauważyć, że w następnym filmie – w SPECTRE – również możecie zauważyć ten obraz w bazie Blofelda, w pokojach dla gości.
„SKYFALL” jest wypełniony symbolizmem, drugim dnem i scenami, które mają na celu pobudzić widza do refleksji. Chociaż główna fabuła krąży wokół M, moim zdaniem jest przede wszystkim skupiony na postaci Jamesa. Wykorzystując 50 rocznicę serii, stawia nam i samemu sobie pytania: Czy pół wieku to aby nie za długo?, Czy James jest jeszcze potrzebny widowni?, Czy w dzisiejszym świecie są jeszcze misje, w których obecność tego kinematograficznego dinozaura ma sens?
Bond mierzy się z analogicznymi wątpliwościami co do swojej własnej osoby. Często widzimy go zamyślonego, czasami wręcz zrezygnowanego i po raz pierwszy w swoim długim ekranowym życiu – niepewnego swojej przydatności. „Dlaczego nie pozostać martwym?” pyta Mallory grany przez Ralpha Fiennesa, a wcześniejsze sceny i mina Jamesa świadczą o tym, że sam zastanawia się nad dokładnie takim samym pytaniem.
Nie ma takiego drugiego Bonda w serii. Piękno kadrów Deakinsa i czas dany w ujęciach na refleksję daje mu pewien poetycki sznyt. Niektórzy mogą narzekać. Jeśli mniej wrażliwego widza nie interesuje tego typu klimat, tylko bardziej sama fabuła czy akcja, to może zacząć się skupiać na mieliznach scenariuszowych, a tych niestety trochę tu jest. Główny mcguffin jakim jest dysk twardy z listą agentów, ucieczka Silvy z więzienia, która po głębszej analizie mocno nie trzyma się kupy, czy końcówka którą niektórzy porównują do Kevina samego w domu. Ja na nie akurat kompletnie nie zwracam uwagi. A Poza tym – kto nie lubi Home Alone?!?
Symbolizm, o którym mówiłem można zobaczyć w wielu scenach w tym filmie, ale najbardziej wybrzmiewa za pomocą dwóch rekwizytów. Nie wszyscy jednak znają szerszy kontekst i czasami sedno ich przekazu unika. Pierwszy z nich to ceramiczny buldog angielski. Po raz pierwszy został wykonany przez firmę Royal Doulton i stanowił oznakę stalowej determinacji brytyjskiego charakteru, a z biegiem czasu (i dodatkiem flagi czy kapelusza) hołdu dla odwagi i determinacji personelu wojskowego oraz samego premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla. Nazwa „Jack the Buldog” pojawiła się po raz pierwszy w znamiennym dla serii (jakżeby inaczej) 1962 roku, w którym premierę miał „Dr. No”. James dostaje buldoga zgodnie z wolą M, która chce go pokrzepić i przypomnieć mu życiowy cel, którym na pewno nie jest siedzenie za biurkiem.
Drugi, jeszcze ważniejszy przedmiot to obraz „Ostatnia droga Temeraire’a” (jeśli nie do końca wiedzą Państwo o czym mówię to pozwolę sobie go opisać słowami Jamesa „a bloody big ship” 😉 ), Obraz przedstawia olbrzymi statek, który jest holowany do portu. Ma symbolizować zmierzch ery wielkich żaglowców i nadejście epoki pary. Namalowany został przez brytyjskiego malarza Williama Tunnera.
W pamiętnym dialogu z filmu, Q przytacza Jamesowi znaczenie dzieła, a ten próbuje zbyć go tekstem, który ma ukryć jego prawdziwe myśli. A te krążą właśnie wokół tego motywu. Nowe zastępuje stare.
Na samym końcu filmu, agent 007 wkracza do znanego z wielu poprzednich części gabinetu M, którego nie widzieliśmy do tej pory w erze Craiga. Szef zadaje pytanie: „Are you ready to get back to work?”. Zaczyna wybrzmiewać jeden z najsłynniejszych kinowych motywów muzycznych. W tle widać natomiast inny obraz, na którym TEN SAM STATEK, czyli Temeraire, w bitwie pod Trafalgarem odnosi zwycięstwo. Bond w tej scenie jest już pewny siebie, odważny i zdeterminowany. Odpowiada: „With pleasure M. With pleasure.” a my wiemy, że patrzymy już na Bonda. Jamesa Bonda, jakiego doskonale znamy i jakiego odrobinę brakowało nam w Casino czy Quantum. O wiele jaśniejsza staje się również odpowiedź Jamesa na pytanie zadane przez Silvę jakie jest jego hobby: „Resurrection”.
Muzyka w tej scenie rozsadza już serce. Pojawia się Gunbarrel i koniec… Kocham ten film miłością nieskończoną, ponieważ za każdym razem gdy pojawiają sie napisy końcowe, myślę o tym jak bardzo uwielbiam całą serię filmów o Bondzie i jak bardzo czekam na kolejne części. Mam też głęboką nadzieję, że hasło „James Bond will return” będzie wybrzmiewać… ZAWSZE.
Dziękuję Państwu za uwagę i zapraszam na SKYFALL.
🍸
